piątek, 2 października 2015

Fluidy / Chanel Perfection Lumiere

   

  

 Ciężka i długa droga do idealnego podkładu,czy znalazłam taki? Jeszcze nie wiem, mam na liście "must have" jeszcze parę produktów do przetestowania i może wtedy się wypowiem . Chociaż,mam dwa albo trzy, którym bym dała 5+ ale nie szóstkę. Każda cera jest inna,tak więc, ten sam fluid u danej osoby  będzie wyglądał inaczej. Staram się kupować fluidy matujące, średnio/mocno kryjące - bo takie lubię. Rozświetlająco-nawilżające zazwyczaj wyglądają u mnie tak jakbym się posmarowała wazeliną, no cóż moja mieszana cera jest bardzo ale to bardzo kapryśna( nawet nie wiecie jak !)

Bardzo wybrzydza, dużo produktów jej nie pasuje, co skutkuje wiadomo czym. Preferuję fluidy z wyższej półki, także  rzadko kupuję je spontanicznie - zazwyczaj trochę poczytam opinię, przeanalizuję kolory - wbrew pozorom wcale nie tak łatwo dostać podkład idealnie dopasowany do naszego odcienia skóry a niestety czasami mam odczucia,że jestem bardziej poinformowana niż Panie ekspedientki w Sephorze czy Douglasie.  A teraz  po wstępie przejdźmy do konkretów.

Na pierwszy ogień :

Chanel Perfection Lumiere Long-Wear Flawless Fluid Make-up

Odcień 10 Beige - najjaśniejszy

Ten podkład akurat jest z tych rozświetlających - tak dałam się skusić. Ale nie do końca żałuję bo tak naprawdę rozświetlenia w nim jest mało, wręcz bym powiedziała,że w ogóle. Podkład nakłada się łatwo, pod  warunkiem,że nałożyliśmy krem nawilżający.  Ładnie stapia się ze skórą,chociaż najjaśniejszy odcień i tak jest delikatnie dla mnie za ciemny, no cóż. Rozjaśniam go później pudrem prasowanym.  Nie robi efektu maski,nie jest ciężki. Trzyma się na buzi dość długo ale wymaga jednak poprawki w ciągu dnia. Mam wrażenie,że delikatnie ciemnieje na buzi, odcień 10 wpada w żółć.  Bardzo bladolice,raczej nie znajdą swojego odcienia.

Jak to Chanel buteleczka jest bardzo praktyczna, solidna, ciężka, pompka idealna, nie zacina się.

Myślę,że osoby z każdym rodzajem cery mogą go wypróbować a jak będzie się sprawdzał - tego nie wie nikt.

Cena: 225 zł / 30 ml

 

Znalazłyście już swój idealny podkład?

Filary Ziemi - Ken Follett

źródło obrazka: KLIK

Dopiero od

niedawna odkryłam jaką świetną rozrywką jest czytanie książek

historycznych. Wcześniej nie mogłam nawet o nich słuchać, sama

nie wiem co było przyczyną mojej awersji, ale w każdym razie była

i już. Szczególnie do okresu średniowiecza. Z czasem z historią

miałam coraz więcej do czynienia, aż w końcu zainteresowałam się

bardziej tym tematem i okazało się, że nie taki diabeł straszny

jak go malują i coraz więcej czasu spędzam na szukaniu kolejnych

tytułów, które zainteresują mnie swoją tematyką. Pewnego dnia

udało mi się pożyczyć bardzo grubą i pasjonującą lekturę od

znajomej. Na początku nie chciała mi jej dostarczyć na spotkanie,

bo stwierdziła, że nie będzie takiej klingi taśtać (swoją drogą

osiemset stron oprawione w twardą oprawę to dość duży ciężar),

ale w końcu ją ubłagałam i w taki sposób w moje łapy trafiła

jedna z lepszych powieści, które miałam okazję przeczytać, mowa

tutaj o „Filarach Ziemi" Kena Folletta.

Właściwie trudno

w kilku zdaniach opisać o czym są „Filary Ziemi", bo liczba

wątków i stron jest niemożliwa do opowiedzenia w wielkim skrócie.

Mamy tutaj wszystko, tylko kilkaset lat wstecz. Miłość, seks,

przemoc, śmierć oraz inne ludzkie uczucia i perypetie z którymi

zmagać się trzeba do dnia dzisiejszego. Właściwie cała akcja

kręci się w Kingsbrigde, miejscu, gdzie przybywa Tom Budowniczy

wraz ze swoją kochanką Ellen, jej synem Jackiem oraz dziećmi Toma,

Alfredem i Marthą. Dorosły mężczyzna od dłuższego czasu

poszukuję budowy, gdzie mógłby pracować na chleb dla swojej

rodziny. Przeor Kingsbridge, Phillip, ma jednak dla niego złą

wiadomość. Nie ma tutaj czego budować, a zresztą i tak nie ma n

to pieniędzy. Gromada zawiedzionych osób postanawia nocować u

mnichów. Ich cierpienie na szczęście szybko dobiegnie końca, bo w

nocy wybucha pożar, który doszczętnie spala katedrę, a przecież

trzeba budować kolejną; i właśnie to zajęcie przypada Tomowi.

W międzyczasie

piękna córka hrabiego Bartholomewa, Aliena odrzuca zaręczyny lorda

Williama Hamleigha. Jest to bardzo śmiały krok w tamtych czasach,

który nie poskąpi dziewczynie problemów prawie do końca życia,

bowiem cała rodzina Hamleigh zaprzysięga zemstę, która będzie

trwać kilkadziesiąt lat. Natomiast mnisi znajdują w lesie

porzucone na śmierć głodową niemowlę. Postanawiają nazwać je

Jonathan, czyli „dar od Boga" i wychowywać na jednego z nich.

Tak w prosty

sposób zarysowałam kilka niepowtarzalnych postaci i kilka wątków

z miliona. Żałuję, że nie mam tak ogromnego talentu jak pan

Follett, który wprost w fenomenalny sposób opisał wszystkie

elementy w „Filarach Ziemi". Najlepszą śmietanką z wszystkiego

byli bohaterowie, którzy żyli własnym życiem, mieli określone

cechy charakteru, niepowtarzalny wygląd, a także każdy myślał w

swój osobisty, pasujący do intelektu i temperamentu sposób. Autor

nienagannie potrafił się wczuć w mężnego rycerza, głodującą

osobę, gwałcącą kobietę, a nawet kilkuletnią dziewczynkę. Po

drugie całą scenerię udało mi się wyobrazić, a opisane

wydarzenia oglądałam w mojej głowie jak niezwykle ciekawy film.

Słownictwo w książce jest bogate, ale jednocześnie dość

współczesne, aby można było odebrać lekturę w sposób

przyjemny. Zdania są spójne, a całość, mimo ogromnej ilości

wątków mi akcji, jest prosta w odbiorze. Długość „Filarów

Ziemi" nie ma żadnego związku w stosunku do akcji, bo w każdym

momencie jest tak samo ciekawie. Przy końcowych scenach, wydarzenia

nie ciekną jak krew z nosa, ale wszystko się tutaj wyjaśnia. Nie

ma żadnych spowolnień, widać, że autor nie chciał pisać po to,

aby powieść była najdłuższa jak to możliwe, ale ze zwykłej

potrzeby artystycznej.

„Filary Ziemi"

to dzieło, które z pewnością zajmie Was na wiele wieczorów i nie

pozwoli pójść spać o planowanej porze, bo będzie „jeszcze do

końca rozdziału". Panorama niezwykłych zdarzeń, bohaterów i

miejsc na długo pozostanie mi w pamięci. Polecam każdemu

fanatykowi historii! :)

numer recenzji: 25, tytuł orygianłu: The Pillars of the Earth, wydawnictwo: Albatros, moja ocena: 10/10

Sama przymierzam się do oglądania serialu na podstawie powieści. Zaciekawieni mają poniżej zwiastun. :)

FEMI, Cocoa Samba Olejek słoneczny

Sezamum

Indicum Oil, Cocos Nucifera Oil, Theobroma Cacao Butter, Eleis Guineensis Oil,

Tocopherol, Vanilla Planifolia Extract, Cananga Odorata Oil, Pelargonium

Graveolens Oil, Lecithin, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Hydrogenated Palm Glicerides

Citrate, Benzyl Benzoate, Benzyl Slicylate, Farnesol, Citral, Citronellol, Geraniol,

Linalool

Kalendarzowe lato pożegnało się z nami zaledwie kilka dni

temu, a już słyszę tęskne westchnienia za wakacjami. Ja też dołączam do grupy

nieco zasmuconych nieubłaganie nadchodzącą jesienią. Na szczęście, jesień na

razie pokazuje swoją piękną stronę - oprószyła złotem, fioletem i purpurą

drzewa. Temperatura wciągu dnia szybuje powyżej dwudziestu kresek, słońce mocno

świeci na czystym, lazurowym niebie. I tylko zimny, przeszywający wiatr psuje

ten uroczy pejzaż.

Czy jest ktoś, kto chciałby wrócić wspomnieniami do upalnych dni? A może jest

ktoś, kogo złota polska jesień wcale nie przekonuje? Jeśli tak, to mam dla Was

coś fajnego! :)

Olejek słoneczny Cocoa Samba od FEMI – brzmi wakacyjnie,

prawda? :)

Olejek, trochę przypominający miód, przeniesie Was do

najpiękniejszych dni lata. Jego zapach jest ciepły, z lekko orientalną nutą,

delikatnie doprawiony olejkiem kokosowym i masłem kakaowym. Trzyma się bardzo

blisko skóry, jest miły i nieduszący. 

Cocoa Samba nie ma klarownej konsystencji, występują w nim grudki oleju shea

(jest to naturalny proces krystalizacji), które mogą zatykać rureczkę od

pompki. Dlatego przed użyciem najlepiej podgrzać go odrobinę. 

Ma piękny, złoto-pomarańczowy kolor. Otrzymałam informację, że jego sprawcą

jest olej z miąższu olejowca gwinejskiego, bogatego w tokoferole, tokotrienole

i związki karotenowe. 

Aplikacja jest przyjemna. :) 

Olejek bardzo łatwo

rozsmarowuje się na skórze, a jego sympatyczny aromat wprawia w pozytywny

nastrój. ;)  Nałożony cienką warstwą, wchłania

się dość szybko i nie pozostawia tłustego filmu. Nie musimy również martwić się

o zabrudzenie ubrania pomarańczowymi plamami!

Skóra po użyciu Cocoa Samba jest baaardzo, bardzo przyjemna. Dzięki zawartości

witaminy E jest bardzo dobrze nawilżona. Poza tym, olejek pięknie ją rozpromienia

– dzisiaj, przy bardzo słonecznej pogodzie, skóra pobłyskuje subtelnym

blaskiem.  Jest aksamitna w dotyku,

niesamowicie miękka. Bazą olejku są trzy oleje: sezamowy, kokosowy i palmowy,

które przenikają w głąb skóry. W składzie można znaleźć też antyoksydanty –

witaminę A i witaminę E.

Cocoa Samba nie spowodował żadnych podrażnień skóry, ani żadnych reakcji

alergicznych.

Co ciekawe, jak pisze producent, olejek można również stosować do opalania, biorąc

pod uwagę swoją tolerancję na słońce.

Nie jestem fanką zbyt wielką miłośniczką olejów i oliwek do

ciała. Dość mocno irytuje mnie pozostający na skórze, często na dłuuuugie

godziny, tłusty film, który radośnie brudzi całe otoczenie. ;) Na szczęście olejek

od Femi nie ma takiego efektu i za to mu pięknie dziękuję! ;) W dodatku, słoneczny

olejek Coca Samba całkowicie spełnia swoje zadania. Zarówno te kosmetyczne, jak

i te natury duchowej ;), bo naprawdę przywołuje wspomnienie lata.

Dobry skład, świetne działanie, uroczy zapach – można chcieć więcej? ;)

Femi, Maseczka na ciało Piękna Wenus

 (foto:  sklep.femi.pl)

ROSA CENTIFOLIA WATER, THEOBROMA CACAO EXTRACT, OLEA EUROPAEA OIL, GLYCERIN, GLYCERYL STEARATE, LYCIUM BARBARUM FRUIT EXTRACT ,BUXUS CHINENSIS OIL, D- PANTHENOL, CETYL ALCOHOL, SODIUM CITRATE* ,HYDROLYSED MILK PROTEIN, XANTHAN GUM*, CYAMOPSIS TETRAGONOLOBA, MAGNESIUM STEARATE, GLYCERYL STEARATE CITRATE, MANGIFERA INDICA EXTRACT,  TOCOPHEROL, PARFUM, CANAGA ODORATA OIL, TURMERONE, BRASSICA CAMPESTRIS STEROLS, ALLANTOIN ASCORBYL PALMITATE ,HYDROGENATED PALM GLYCERIDES CITRATE                         

FEMI, to polski producent ekskluzywnych, ekologicznych kosmetyków. W produktach można odnaleźć naturalne i nietoksyczne komponenty, które zostały uzyskane z roślin i minerałów pochodzących z najróżniejszych zakątków świata. Maseczka na ciało Piękna Wenus, to sympatyczny kosmetyk.  A dlaczego? :)

Ma gęstą, bardzo kremową konsystencję o beżowej barwie. Aplikacja jest bardzo przyjemna;  łatwo i równomiernie rozsmarowuje się na ciele. Wystarczy użyć naprawdę odrobinę, bo maseczka jest bardzo wydajna.

Wchłania się w mgnieniu oka! I dopiero wtedy pokazuje swoje największe walory. Skóra w zetknięciu z kosmetykiem staje się bardzo gładka, jak atłas. Jest tak niesamowicie miła w dotyku, że chcę ją głaskać bez końca. ;)

Maseczka nie pozostawia żadnego filmu. Skóra jest dobrze nawilżona, delikatnie napięta i pięknie rozświetlona (za sprawą olejku z kurkumy). Łagodzi też podrażnienia, koi (sprawdza się po depilacji), regeneruje i odżywia.

Wszystkie te pozytywne właściwości pozostają na skórze na dłużej, nie straszne im żele pod prysznic! :)

A w dodatku maseczka uroczo pachnie! Wyraźnie czuję ziarna kakaowca, ale całość tworzy nieco kadzidlaną kompozycję, która leciutko przysiada na skórze, fantastycznie z nią współgrając. Zapach jest wytworny, elegancki i nienaprzykrzający się, czuć go tylko po przystawieniu nosa, ale za to przez długi czas.  I choć nie jestem fanką kadzidełek, to zapach tej maseczki – ku mojemu totalnemu zaskoczeniu – dał się polubić. Zaprzyjaźniliśmy się. ;)

Maseczka nie spowodowała żadnych, nawet najmniejszych, reakcji alergicznych. Zero szczypania, zero swędzenia, zero pieczenia i zero krost.

Kosmetyk, choć jest maseczką, nie wymaga zmywania! ;) Ale polecam po aplikacji umyć ręce, bo przez przypadek zatarłam sobie oko i porządnie mnie szczypało. ;)

Co jeszcze ciekawego można znaleźć w maseczce? Jagody goi (bogate w antyoksydanty, zapobiegają starzeniu się skóry), proteiny mleka, olejek z jojoba i oliwek (odżywienie skóry), olejek ylang-ylang (mój ulubiony!), a cały kosmetyk został oparty na wodzie różanej.

Maseczka jest bardzo przyjemnym kosmetykiem, fantastycznym akcentem w codziennej pielęgnacji skóry. Szczerze polecam! :)

Wkrótce recenzja kremu pod oczy Optimum i różanej maseczki do twarzy. PS. Koniecznie zajrzyjcie do zakładki Rozdania na moim blogu! Czeka tam na Was niespodzianka od Prozerpine (Natural perfect's secret )! :)

Garnier czyli odzywczy balsam Intensywne Ujedrnianie

Bardzo lubię wszelkie mazidła do ciała - sprawiają, że czuję, że dbam o moją skórę i na moje szczęście mało balsamów, mleczek czy maseł nie sprawdza się u mnie. Dziś chcę Wam opowiedzieć o moim letnim hicie, bo właśnie latem kupiłam ten balsam - przy okazji w akcji Wielkie Letnie Testowanie zgarnęłam krem Hydra Adapt, ale o tym za jakiś czas ;)

Do kosmetyków Garnier mam sentyment i wiem, że nie zawodzą. Przyznam jednak szczerze, że do tej pory kiedy widziałam na opakowaniu informację, że balsam ma ujędrniać podchodziłam do tego mocno sceptycznie. Tutaj też się tego typu efektu nie spodziewałam, używałam go raz dziennie po kąpieli, zresztą czasami mi się zapominało.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy po około dwóch tygodniach takiego stosowania rzeczywiście zauważyłam różnicę! Skóra napięta, gładka, miła w dotyku - brzuszek zrobił się trochę mniejszy, bardziej "zbity". Nie wiem jak Wy, ale ja zaraz po nasmarowaniu ciała wskakiwałam pod kołdrę, ponieważ odczuwałam chłód.

Faktem jest, że w tym czasie piłam dużo wody oraz dwa razy w tygodniu chodziłam na spacer trwający około pół godziny, jednak mam wrażenie, że żółty Garnier odegrał tutaj zdecydowanie dużą rolę.

Dla mnie ten balsam zdecydowanie jest numerem jeden. Teraz także nie pójdzie w odstawkę, choć zaopatrzyłam się w treściwsze rzeczy ze względu na zbliżającą się zimę ( Perfecta masło wygładzające marcepanowe oraz masło The Body Shop Chocomania )

+ nawilża

+ ujędrnia

+ wygładza

- wysoka cena regularnaCena : ok 10 zł / 400 ml w promocji

A Wy? Miałyście do czynienia z tym balsamem? Jakie są Wasze wrażenia? :)

Ferieee! +zapowiedź

Wzięłam na uwagę Wasze komentarze oraz maile, i dlatego też

dzisiaj będzie o czymś innym, co nie jest związane z odchudzaniem. Tym

razem podzielę się z wami moimi uwagami związanymi z zapuszczaniem

włosów. Oczywiście nie jestem ekspertem i na początku zaznaczam, że

opisuję tu tylko moje doświadczenia.

Jeśli Cię ten temat nie interesuje, nie musisz czytać :)

Gdy przyszłam do gimnazjum moje włosy były tej długości:

Teraz jestem w trzeciej klasie, a moje włosy są nieco dłuższe od tych:

Pierwszą rzeczą, której nie robię - nie chodzę do fryzjera.

Rozdwojone końcówki obcinam sama. Zdecydowałam się na to z jednej

prostej przyczyny: Gdy pójdę do fryzjera i poproszę o podcięcie końcówek

o 1cm, to wyjdę bez 5cm, a tak sama obcinam ile chcę.

Wbrew

pozorom nie używam żadnej odżywki - chodź powinnam (czyste lenistwo).

Raz na jakiś czas nakładam maskę na włosy na 15 min i to mi wystarcza. 

Ważne

jest, żeby dobrać odpowiednie kosmetyki do pielęgnacji włosów, do ich

typu. Jeśli do włosów przetłuszczających się będziemy używać szamponu do

włosów tłustych, to na pewno nam nic to nie da. 

Od jakiegoś

czasu farbuję włosy szamponem (na 24, czy też 28 myć), ale farba

oczywiście nigdy nie schodzi. Teraz jestem w trakcie wypłukiwania tego z

moich włosów (będzie post z efektami) i zobaczymy - oby się udało, bo nie chcę rozjaśniać włosów, a chciałabym wrócić do jak naturalniejszego odcienia moich włosów. (I tak pewnie na wiosnę zmienię ich kolor :) - ale cóż, taka już jestem).

Nie laminuję włosów, ani nic w tym stylu, bo uważam, że szkoda je obiążać.

No i jeszcze kilka drobnostek:-ważne, aby uważać, żeby nasze włosy nie przygniatały uchwyty od torby, nie wchodziły w zamki błyskawiczne itp. -powinno

się spać w suchych włosach. Ja niestety śpię w mokrych, co nie jest

dobre, bo wtedy bardziej się trą o siebie i niszczą.-nie powinno się

myć ich codziennie - najlepiej co drugi dzień. I tutaj znów wtrącę, że

ja robię to codziennie, ale to w jaki tempie się przetłuszczają jest

straszne, a nie chciałabym ludzi na ulicy straszyć.

To chyba tyle na ten temat. Właściwie przedstawiłam tu swoje wady - co robię, czego nie powinnam :D

Pamiętajcie, że na kondycję Waszych włosów ma też wpływ dieta. Wiadomo na przykład, że włosy osoby, która pije dużo wody będą lepiej wyglądały, niż tej, która pije same gazowanie napoje.

Nie wiem, czy do piątku jeszcze coś napiszę, ale jeśli kibicujesz mi przy odchudzaniu, to zapraszam do wejścia na mój blog, właśnie w piątek.

Możecie do mnie pisać na dream.love.happiness.life@gmail.com - nie krępujcie się :)

I pamiętajcie, żeby dołączyć do moich obserwatorów, bo każda wasza aktywność tutaj, to dla mnie energia do dalszej pracy.

Farbowanie farbą roślinną Color&Soin

Po dość długiej nie obecności wracam do Was z efektami mojego farbowania roślinną farbą firmy Color&Soin. Święta minęły mi bardzo szybko a później całkowicie pochłonęła mnie praca i codzienność,która w ostatnim czasie stała się nadzwyczaj męcząca. Kwiecień jest zdecydowanie tragicznym miesiącem dla moich włosów. Przyznam się,że mam chwile zwątpienia dotyczące ich pielęgnacji. Zalewa mnie krew kiedy widzę dziewczyny,które zawzięcie katują swoje włosy rozjaśniaczami i ich włosy wyglądają świeżo,naturalnie i gładko,kiedy moje kłaczki mimo starannej pielęgnacji, olejów itp specyfików stawiają opór, kołtuniąc i rozdwajając się nie milosiernie ;( Czasem ręce opadają,ale nie poddaję się... Szukam ciągle rozwiązania moich problemów,czas pokaże z jakim efektem.

Spostrzeżenia na temat farbowania henną Khadi

Stwierdziłam,że henna,którą farbowałam ostatnio włosy zupełnie im nie służy. Nie wiem, może zwyczajnie moje włosy nie nadają się do takiego farbowania. Efekt końcowy hennowania nie podobał mi się. Włosy dziwnie się wypłukiwały, nie równo, poza tym odrost odróżniał się od reszty włosów. Niestety też zielony odcień pozostał ciągle na włosach,szczególnie na słońcu był zauważalny. Poza tym mam wrażenie,że na długości gdzie moje włosy były zniszczone i cieńsze farba ''wzięła'' bardziej i były ciemniejsze. Myślę,że za sprawą ziół nabawiłam się także tzw.sianka na głowie,które pokonywałam ze słabymi skutkami olejowaniem.

A teraz kilka słów o wyżej wspomnianej farbie.Postanowiłam wypróbować roślinną farbę do włosów Color&Soin w odcieniu miedziany blond 8c. Kupiłam ją w jednej z aptek w moim mieście (Dbam o Zdrowie cena: ok.25zł) 

Konsystencja farby jest dość rzadka,lekko galaretowata, jakby żelowa. Bardzo fajnie rozprowadza się na włosach. Nie spływa z włosów. Zapach...hmm dziwny ciężki do opisania, nie podobny do farb chemicznych,dość intensywny,ale nie drażniący. Farba dobrze się zmywa,nie zostają plamy, nie miałam problemów ze zmyciem jej z czoła,czy ręki tak jak przy Khadi ;) Farbę trzymałam na włosach 40 minut. No i z efektu końcowego jestem mega zadowolona. Kolor wyszedł idealny dokładnie taki jaki od dłuższego czasu mi się marzył. Włosy nie są przesuszone,wręcz przeciwnie są miękkie i puchate :)  Nie zauważyłam zwiększonego wypadania,więc jak dotąd same plusy. Skład też jest w miarę, na pewno ta farba jest mniejszym złem niż farby chemiczne.Zobaczymy jeszcze jak będzie się wypłukiwał kolor,ale akurat w tej kwestii nie spodziewam się cudów,bo wiem jak to jest z rudościami,ale już teraz wiem,że ta farba zagości na mojej głowie na dłużej. 

Kilka słów o farbie od producenta:

TRWAŁA FARBA DO WŁOSÓW  NA BAZIE EKSTRAKTÓW ROŚLINNYCHBez parabenów, amoniaku, rezorcyny i silikonu

Color & Soin - to trwała farba do

włosów, która już od pierwszego użycia barwi 100% siwych włosów, a

także chroni je i pielęgnuje. Została przetestowana w ramach kontroli

dermatologicznej. Produkt został opracowany z uwzględnieniem natury

włosów, minimalizuje podrażnienia skóry i ryzyko wystąpienia alergii.

Ponadto, dzięki białkom roślinnym i olejkom eterycznym, Color & Soin powoduje, że włosy błyszczą, są puszyste i miękkie.Opakowanie

Opakowanie zawiera:

butelkę farby do włosów z ekstraktami roślin o pojemności 60 ml

butelkę utrwalacza o pojemności 60 ml

saszetkę balsamu do włosów o pojemności 15 ml

parę rękawiczek ochronnych

ulotkę

Miedziany blond (8C): oleamina PEG-2. AQUA

PURIFICATA (woda destylowana). kokamid DEA. alkohol etylowy (ALkOHOL).

glikol propylenu. etanoloamina. kwas oleinowy. siarczan sodu.

TETRASODIUM EDTA. hydrolizowane białka roślinne (pszenica zwyczajna,

soja, kukurydza, owies zwyczajny).  izoaskorbinian sodu.

4-AMINO-2-HYDROksYTOLUEN. p-AMINOfENOL. p-fenylenodwuamina.

2-METYLo­rezorcyna 4-chlororezorcyna.

A Wam jak podobają się efekty farbowania? Miałyście już kiedyś okazję malować włosy farbą Color&Soin? 

114. Trochę młodości od SORAYA !

Dziś o kolejnym cudaku od SORAYA, którego przeznaczenie w zasadzie całkowicie uległo transformacji w moich rękach. Mianowicie rozwodzić się troszeczkę będę, nad olejkiem regenerującym do twarzy. Co może nam dać jego stosowanie? I jak działa, kilka linijek niżej. Jak wygląda???

Co obiecuje nam producent?

Skład:

Moja opinia:

Olejek otrzymujemy w kartoniku, w którym znajduje się 50ml buteleczka, dzięki czemu mamy absolutną pewność, że nikt nie majstrował, przy kosmetyku, co już na wielki plus.

Kosmetyk ten jest generalnie przeznaczony dla skóry dojrzałej z objawami starzenia ale, niżej są wypunktowane inne wytyczne co do zastosowania. Ja posiadaczka, suchych łokci, kolan, skóry na płatkach uszu a także w okolicach ust, postanowiłam, go zastosować na te miejsca. I doznałam szoku, ponieważ niewielka ilość wystarcza na pokrycie np. łokci są to zaledwie 4 krople :)

A działanie rewelacja, skóra nawilżona, brak suchych skórek, pięknie pachnie, żyć nie umierać. Oczywiście nie działa to jak dotknięcie czarodziejską różdżką, ponieważ trzeba chwilę stosować, w zależności od potrzeb ale rezultaty są :) Działa wygładzająco oraz ujędrniająco jak najbardziej, bo też to sprawdzałam, co do reszty niestety nie odpowiem, bo ani nie mam zmarszczek ani wiszącej skóry.

Nadaje się również świetnie do masażu, co sugeruje nam producent, skóra jest przyjemnie nawilżona, gładka oraz cudownie pachnie.Polecam gorąco :) Ocena:

20. Spa dla stóp od Perfecty.

 Cześć :) Jak wiecie mamy lato, więc nasze stopy potrzbują specjalnej pielęgnacji. Kto ma działkę, ten wie, że chodzenie na bosaka to codzienność ;) Wyjazd nad morze? Na plaży też poruszamy się boso. Ostatnio zaopatrzyłam się w SPA dla stóp od Perfecty, w którego skład wchodzi maska-serum do stóp oraz wulkaniczny peeling. Nie wybieram się nad morze, lecz moje stopy ostatnio wymagają naprawdę szczególnej pielęgnacji. Warto o nie zadbać, przecież to one dźwigają cały ciężar naszego ciała - należy im się trochę więcej uwagi. Przecież to nie trwa cały dzień ;) Wystarczy poświęcić im ok. 20 minut w ciągu całego dnia, a przecież cała dobra ma ich 1440, więc spokojnie, na nic poza tym nie zabraknie Wam czasu ;)

*zdjęcie pochodzi z serwisu weheartit.com

Na pierwszy rzut stosujemy wulkaniczny peeling do stóp

DZIAŁANIE

Peeling złuszczający do stóp zawiera pumeks ze skały wulkanicznej, który złuszcza zrogowaciały naskórek oraz olejek bawełnianym ciekłą parafinę i alantoinę, które wyglądzają, chronią i nawliżają naskórek.

JAK STOSOWAĆ?

Masować mokre stopy peeligiem przez około 5 minut. Następnie spłukać wodą i osuszyć.

SKŁAD

KONSYSTENCJA

Następnie nakładamy maskę-serum do stóp

DZIAŁANIE

Zawiera roślinno-witaminowy kompleks z arniką górską zmiękczający zrogowacenia oraz ciekłą parafinę i alantoinę przyspieszającą naprawę pęknięć naskórka i nawilżające.

JAK STOSOWAĆ?

Po wykonaniu peelingu nałożyć na stopy grubą warstwę, pozostawić na około 15 minut. Nadmiar wmasować.

SKŁAD

KONSYSTENCJA

Peeling jak i maska tworzą idealne połączenie, jeśli chcemy zapewnić swoim stopom odpowiednie nawilżenie oraz lekkość. Wszelkie zgrubienia zniknęły z moich stóp, stały się one w pełni nawilżone, a do tego peeling i maska pozostawiły na nich bardzo przyjemny zapach (mi się trochę kojarzy z cytrusami i wanilią, nie wiem dlaczego). Jeśli chodzi o maskę, bardzo dobrze się wchłania. Ogółem jestem bardzo zadowolona z tego produktu i wiem, że do niego wrócę. 

A Wy mieliście już to SPA dla stóp od Perfecty? Czy jesteście zadowolone z kosmetyków tej firmy?

***

Przypominam o ROZDANIU, któro jest na moim blogu.

Trwa od 1. lipca do 1. sierpnia tego roku.

Jedynym obowiązkowym warunkiem jest jedynie obserwacja bloga.

Zapraszam do posta z rozdaniem TUTAJ. :)

Zapraszam do wzięcia udziału w rozdaniu i życzę miłego dnia ;*

***

I N S T A G R A M

T U M B L R

"Infiltracja"(2006) reż. Martin Scorsese

 [Kryminał]

Colin Sullivan jest dobrze zapowiadającym się policjantem z Bostonu, który po ukończeniu Akademii Policyjnej niestrudzenie pnie się się po drabinie kariery, zdobywając kolejne awanse i uznanie w oczach współpracowników. Szybko dostaje się do wydziału specjalnego policji, walczącego z przestępczością zorganizowaną w mieście. Nikt z jego znajomych nie wie jednak, że ten z pozoru ułożony i ambitny człowiek sukcesu jest wtyką jednego z najbardziej niebezpiecznych gangsterów w Bostonie- Franka Costello (w tej roli genialny Jack Nicholson). Dzięki ścisłej współpracy między mężczyznami, Colin nie musi bać się zemsty ze strony przestępców bostońskich, a Frankowi wszystkie ekscesy uchodzą płazem. Sabotowane od wewnątrz akcje policyjne nie przynoszą zamierzonych efektów i Costello pozostaje bezkarny. Tymczasem, Billy Costigan (czyli nadal nienagrodzony żadnym Oscarem Leonardo DiCaprio), posiadający barwną przeszłość skrupulatnie notowaną w aktach policji i jeszcze bardziej zepsutą niż on sam rodzinkę, pragnie nakierować swoje życie na odpowiednie tory i spłacić dług zaciągnięty wobec społeczeństwa. Chce wstąpić do policji lecz ma na to niewielkie szanse zważywszy na swoje doświadczenia z przestępczością. Udaje się do komisarza Queenan'a (o ironio!), będącego przełożonym Colina Sullivan'a. Billy zgadza się pracować dla policji, przeniknąć jak najbliżej Costello i pomóc w jego aresztowaniu. Przez wzgląd na dawne układy między gangsterem, a rodziną Costigan, zadanie okazuje się być podejrzanie łatwe. Coli i Billy mają jednak ten sam problem: muszą podszywać się pod kogoś, kim nie są, by sabotować działania osób, z którymi pracują, nie dać się nakryć i... upolować siebie nawzajem. 

W tym miejscu powinnam narzekać i wymieniać wady filmu. Muszę jednak stwierdzić, że "Infiltracja" w moich oczach jest pozbawiona minusów. Chyba po prostu ten film przypadł mi do gustu w stu procentach. 

(+) Obsada

Kiedy wybieram film, który chciałabym obejrzeć, kieruję się przede wszystkim obsadą, bo wiem z doświadczenia, że czasem streszczenie fabuły jest mylące, a dobra gra aktorska może zakryć wszelkie niedociągnięcia. Jack Nicholson i Leoś nie zawiedli i świetnie odegrali swoje role w "Infiltracji". Oglądając, zwróćcie szczególną uwagę na to, jak Nicholson genialnie gra czarny charakter.

(+) Tępo akcji

Zdawać by się mogło, że film będzie nieco statyczny, opierający się na psychologicznych przepychankach między poszczególnymi bohaterami. Tymczasem, dostajemy porządną dawkę wartkiej akcji, odrobinę dreszczyku i ciągłej niepewności. Czasem ciężko jest nadążyć za tym, co dzieje się na ekranie.

(+) Zabawa w kotka i myszkę

Jeśli ktoś oglądał z zapałem anime "Death note", natychmiast zrozumie, co mam na myśli. Billy i Colin, wbrew pozorom, są do siebie bardzo podobni. Obaj są inteligentni, podstępni, szybko łączą fakty, a przede wszystkim- obaj chcą wygrać. Oglądanie przepychanek i podchodów między takimi bohaterami, niezmiennie sprawia mi przyjemność. 

(+) Wątek romantyczny

Oczywiście, musiała wkroczyć kobieta :) W tym filmie mamy do czynienia z Verą Farmiga (pisałam o niej przy okazji "Obecności" i "Kodu Nieśmiertelności"), wcielająca się w rolę Madeline. Dobitne jest to, że utrzymuje ona kontakt (osobisty lub zawodowy) z Colinem i z Billym. Co z tego wyniknie?

(+) Portret psychologiczny bohaterów

Warto skupić się również na tym, co przeżywają poszczególni bohaterowie. Colin jest na dość bezpiecznej pozycji, bo niezmiennie cieszy się przywilejami i uznaniem znajomych z policji. Billy natomiast, jest jak owca otoczona watahą wilków. Wypełniając swoje zadanie, przekonująco grając złoczyńcę może zapomnieć kim tak naprawdę jest. Również Madeline przeżywa swój osobisty dramat, ale ten wątek będziecie musieli zgłębić sami ;)

Podsumowując...

...sam fakt, że nie znalazłam aspektu, który rzuciłby cień na ten film, chyba dobrze o nim świadczy. Trwa on dwie godziny, świetnie nadaje się na luźne popołudnie lub wieczór po nie zbyt męczącym dniu. 

Zauważyliście, że Leonardo DiCaprio gra w bardzo specyficznych filmach? Mam tu na myśli "Incepcję", "Wyspę tajemnic" lub właśnie recenzowaną "Infiltrację". Aby zrozumieć puentę, trzeba uważniej śledzić to, co dzieje się na ekranie.

Oglądaliście "Infiltrację"? 

Jaki film z Leosiem lubicie najbardziej? 

113. Mięta jak guma orbit?

Dziś o kosmetyku, który uratował moje suche łokcie i kolana a dodatkowo pozwala na zatrzymanie ulubionego zapachu gumy orbit na dłużej. Mowa o masełku do ciała marki STENDERS, mamy do wyboru cztery warianty zapachowe - Róża- Kokos- Mięta- Jaśmin

Ich cena to 39,90 za 70g, zapewniam, że jest adekwatna do wydajności oraz jakości. Ja swoje kupiłam na 30% zniżce więc zapłaciłam 27,93, sami widzicie, że niewiele, powiem Wam, ze zbliżają się dni szalonych okazji i w gazetach znajdziecie kupon rabatowy, na cały asortyment do STENDERS.

Jeżeli chcecie się dowiedzieć więcej zapraszam Was do lektury. Jak wygląda:

Co możemy przeczytać na opakowaniu:

Jaki jest skład:

Moja opinia:Kosmetyk otrzymujemy w 50ml metalowym opakowaniu, środek niestety nie jest niczym zabezpieczony i nie do końca możemy mieć pewność, że ktoś nie włożył tam swoich paluszków. Natomiast z drugiej strony, byłoby widać na powierzchni, że jakaś osóbka próbowała swoich sił, nie na testerze :) Konsystencja samego masła jest bardzo zbita,  łatwo wydobyć je z opakowania i bardzo szybko rozpuszcza się w dłoniach, ma przyjemny miętowy, delikatny zapach, mi osobiście bardzo odpowiada. Nakładam je na kolana, łokcie i czasami stopy - wyraźnie widać poprawę. Po nałożeniu tworzy nam się taka tłusta otoczka, za sprawą olejków, które są w nim zawarte. Jeżeli jesteście fankami szybko wchłaniających się kosmetyków, to ten nie jest dla Was, ponieważ masło potrzebuje ok 15 min, żeby się całkowicie wchłonąć. Inaczej się do wszystkiego przykleimy, wiadomo, że im więcej nałożycie, tym dłużej będzie trwał ten proces. Może sama aplikacja jest nie do końca higieniczna, jak ktoś ma długie paznokcie to trochę może się dostać, pod nie :) Jednak za działanie i wydajność jestem w sanie mu absolutnie wszystko wybaczyć :) A Wy znacie? Jeżeli nie, to koniecznie polecam wypróbować! :) Moja ocena:

1. Nauka poprzez zabawę

A raczej słuchanie piosenek i to nie byle jakich, bo śpiewają je uzdolnieni, młodzi ludzie którzy ostrzegają dzieci przed sytuacjami, które mogą być zagrożeniem zdrowia i życia. 

Nie od dziś wiadomo, że maluchy uczą się w ekspresowym tempie dzięki temu, że w ogóle nie odczuwają, że się uczą. Porównajmy naukę dzieci i dorosłych, dziecko słuchając piosenki jest nieświadome, że się jej uczy, przy okazji tańczy przy niej, zmienia barwę głosu, po prostu się przy tym dobrze bawi :) a jak uczy się tekstu piosenki dorosły ? Usiądzie na łóżku z wydrukowaną kartką z tekstem i czyta/śpiewa kilkadziesiąt razy ten sam tekst a czy nie szybciej by się nauczył, biorąc przykład z dzieci ? :) włączyłby sobie podkład muzyczny, wstałby z łóżka i trzymając kartkę z tekstem zacząłby tańczyć i mieć z tego taką samą radość jak małe dziecko. To samo dotyczy nauki wielu innych rzeczy np. wierszy, roli do przedstawienia, języków obcych a także przedmiotów szkolnych.

Moja jest za mała jeszcze na tego typu piosenki, ale na roczek z pewnością kupimy jej tą płytę jako dodatek do prezentu i będzie czekała na odpowiedni moment :)

Tego typu akcje będę popierać całym sercem, dlatego możecie spodziewać się tego typu postów.

Koszt płyty to 29,90 zł i dostępna jest na allegro po wpisaniu "bezpieczne piosenki".

A poniżej zwiastun płyty, dokładniej zaczyna się od 1,40 minuty.

* POST W ŻADEN SPOSÓB NIE JEST SPONSOROWANY

115. Tonizujemy ?

Dziś słów kilka na temat toniku z SORAYA, który wchodzi w skład linii "profesjonalna szkoła makijażu". Jakiś czas temu mieliście okazję czytać o primerze, kremie do demakijażu oraz o micelu, z tej serii, zatem dziś o kolejnym przedstawicielu tej serii - ZAPRASZAM!Jak wygląda :

Co mówi producent:

Jaki ma skład:

Moja opinia:Tonik otrzymujemy w plastikowej butelce, o pojemności 200ml, zamykanej na standardowy klik. Bez problemu z otwieraniem, radzimy sobie jedną ręką. Szkoda tylko, że opakowanie nie jest przezroczyste, przez co nie wiem ile kosmetyku mi jeszcze zostało. Tonik ma bardzo przyjemny, delikatny zapach, w zasadzie jak cała ta seria i bardzo się to chwali. Co do obietnic producenta, owszem nie powoduje ściągnięcia czy też szczypania. Doskonale odświeża skórę i przygotowuje na inne zabiegi, makijaż, czy wieczorem na krem. Mi osobiście przypadł do gustu, jednak to jeszcze nie to czego szukam. Potrzebuję czegoś, co mi zmatowi skórę a ten robi to tylko chwilowo. Nie przesusza jej w żadnym wypadku, mogę się pokusić nawet o stwierdzenie, że nawilża delikatnie, ale nie radzi sobie w przypadku mojej cery ze świeceniem. Całe szczęście mam od tego inne kosmetyki.A Wy miałyście? Używałyście? Jak wrażenia? Może polecacie jakieś toniki? :) Chętnie się dowiem :) Ocena:

Fakt iż kosmetyk, dostałam w ramach współpracy, nie wpływa na rzetelność mojej opinii.

112. Bananowo mi!

Dziś o zgranym duecie bananowym, który zna już chyba większość z Was.

 

Można go zakupić w zestawie lub pojedynczo w The Body Shop. Regularna cena za takie zestaw to 50 zł, więc sporo, bo 25 zł za szampon i kolejne 25 za odżywkę. Jednak bardzo często jest na niego promocja 2 w cenie 1 lub 29 zł za dowolny szampon i odżywkę, dlatego warto skorzystać. Mój znajomy się śmiał, ze mogłabym sobie kupić 5kg bananów i część wcierać we włosy a część zjeść a nie kupować, coś co imituje ten zapach - Faceci ;)

Jak się u mnie sprawował ten zestaw, dowiecie się, czytając recenzję :) Zapraszam! Jak wygląda :

Moja opinia: SZAMPON:

Otrzymujemy w plastikowej 250ml butelce, zamykanej na standardowy klik, plastik, z którego zostało wykonane opakowanie jest twardy i raczej mało plastyczny, dlatego trzeba albo mocno ścisnąć albo włożyć sobie pompkę :) Co do konsystencji jest nie za rzadka i nie za gęsta taka w sam raz, zapach jest wprost cudowny i zniewalający, aż by się chciało zjeść. Niestety na włosach nie jest już taki intensywny i nie utrzymuje się zbyt długo.

A właściwości myjące? W tej kwestii nie mam żadnych zastrzeżeń, szampon dobrze zmywa oleje, moje włosy po jego zastosowaniu przez ok1,5 dnia wyglądają świeżo. Jednak jego użycie solo nie jest dla mnie, ponieważ plącze mi trochę włosy i nie jest łatwo temu zaradzić, dlatego uzupełniłam pielęgnację w ODŻYWKĘ:

Ją również otrzymujemy w identycznym opakowaniu, nie wiem czy nie jest nawet twardsza ta butelka, albo mam takie wrażeni, ponieważ odżywka jest bardziej zbita, dlatego tutaj też najlepiej zastosować pompkę. Po jej zastosowaniu moje włosy są wygładzone, nie puszą się, łatwo je rozczesać i ułożyć. Ma również cudowny bananowy zapach.

 

 

Wydajność obu kosmetyków jest w sumie całkiem niezła jak dla mnie, bo mi na miesiąc codziennego stosowania wystarcza spokojnie. Dodatkowy atut jest taki, że możemy je postawić "na głowie" i wszystko nam pięknie ścieknie i nie zmarnuje się :) Jak dla mnie bomba.  A jak Wasz wrażenia i przygody z tym duetem?

Na minus daję cenę oraz to, ze szampon nie działa u mnie w pojedynkę niestety.Ocena:

piątek, 4 września 2015

200.

pieczona owsianka z jabłkiem i wiórkami kokosowymi

200 śniadań za mną.! 200 cudnych śniadań z Wami. A dopiero pamiętam jak zakładałam bloga. ! :))

A śniadanie.? Pysznie chrupiące z zewnątrz i idealnie miękkie w środku <3

201.

owsianka z bananem, świeżym ananasem i czekoladą

199.

gofry z serkiem wiejskim, bananem i cynamonem

Połączenie na pewno do powtórzenia, coś przepysznego.! :D 

A tak w ogóle, to dlaczego jak mam iść do szkoły na zewnątrz jest ciepło i słonecznie.? :( 

107.

Pochyłego możecie nie czytać, bo to trochę przynudzania będzie ...

 Jeden wieczór potrafi odmienić to, co myślimy o sobie. I to ostro. Wczoraj na spontan, wieczorem wyszło że moi znajomi z klasy z gimbazy (z resztą w większości i podstawówki) robią ognisko. Moje spotkania z nimi zazwyczaj się dobrze nie kończą, no ale cóż, nie można być taką antyspołeczną.Alko się lało litrami, jak to zwykle u nas bywa, o jedzeniu nikt nie pomyślał, jakiś tam bochenek chleba był, ale kilka osób gastro miała, bo marysie też załatwili. Ja nie piłam, polewali mi, a ja ciągle komuś innemu podawałam tym co zdążyli się już najebać i nie wiedzieli czyj kubek biorą ^^ A jak wszyscy dookoła pijani łatwo udawać pijaną, z resztą gdybym nie wiedziała że jestem trzeźwa po zachowaniu sama bym myślała że w 3 dupy jestem najebana :3 Bardzo fajnie było tak nawiasem mówiąc, pośpiewaliśmy, potańczyliśmy (kilka osób od ogniska odsuwałam, ale tego że myślałam o tym nikt pamiętał nie będzie ).

No i do sedna przechodząc, jak usiadłam na kawałek zaraz koło mnie siadł kolega (moja pierwsza love z podstawówki, kiedyś mnie ganiał żeby mnie pocałować, w 3 podstawówki mi się oświadczał, w 6 było "chodź malutka zrobimy krasnoludka", razem siedzieliśmy w ławce, uczył mnie jak się gra w Tibie, dziecięca miłość taka, w gimbazie jakby to przeszło), a że był najebany gadanie/zwierzanie mu się zaczęło. I tak oto dowiedziałam się że on na serio mnie kochał, całe gimnazjum, i że dalej mnie kocha, i że jestem okrutna, bo na ogniskach w wakacje w zeszłym roku całowałam się z innym, na chama na jego oczach, i że za każdym razem jak gadam z innym chłopakiem łamie mu serce. Z jednej strony takie gadanie głupot, najebany w końcu, a z drugiej, jak moje zwierzenia po pijaku kilka razy nagrywali a potem mi puszczali to... no cóż, były to rzeczy których bym nie powiedziała, ale były prawdą.Po pijaku każdy jest szczery. A poza tym on mi płakać zaczął.

Nie wiedziałam jak zareagować, on po chwili zaczął mi na ramieniu przysypiać, to o przytuliłam i zaczęłam rozkminiac, że skoro ja kogoś nieświadomie kogoś tyle czasu raniłam, to czy ktoś kto rani mnie zdaje sobie z tego sprawę? Poza tym zawsze myślałam że nie jestem w stanie kogoś zranić (psychicznie), a tu się niezłą suką okazałam, a nie ofiarą którą tylko inni ranią...

I w ogóle będę musiała kiedyś z tym kolega normalnie na trzeźwo pogadać, może jakoś okrężnymi tematami dojdę czy miałoby sens o nim inaczej niż o koledze pomyśleć.Może nie podoba mi się jakoś bardzo (nie mój gust), ale zawsze taki... kochany jakby był. Taki jak przyjaciel.

I w skrócie dla tych co nie przeczytali ;). Wczoraj wieczorem tak spontanicznie wyszło że byłam na ognisku, ale nie zawaliłam, nie jadłam i nie piłam, ogólnie bardzo spoko było ;)

Dzisiaj zaraz idę na rower, post i tak długi, to jakiejś konkretnej tematyki nie poruszam. Miałam dzisiaj fazę na gotowanie, po swoich plackach zrobiłam jeszcze drugie dla rodzinki (zaczynają lubić moje zdrowe żarcie O.o nawet tata O.o). A teraz się piecze dla siostry sernik, o który od tygodnia mnie męczy ;) Jeszcze mamie rybę pomagałam zrobić, jak sobie obiad zrobiłam jeszcze im drugi taki sam jak sobie dorobiłam, i nie ruszyłam niczego co nie było zaplanowane ;)

Bilans:

śniadanie:placki owsiane bananowe z serkiem tutti waniliowym i wiórkami kokosowymi

obiad:

qurrito w mojej odchudzonej wersji

kolacja:

jogurt naturalny z musli, odrobiną słonecznika, pestek dyni, migdałów, suszoną śliwką, morelą, żurawiną i siemieniem lnianymśniadanie obiad :d prawie jak kfc ;)Kolacja ;) mimo ilości składników malutka ;)

Trzymajcie się ;***

106.

 Od cholery zajebistych spodni było. No ale teraz w żadnych nie wyglądałam dobrze, jak tłusta świnia może dobrze wyglądać w czymkolwiek. Przyjaciółka się ogarnęła, i chudnie. Ja też się ogarnęłam, ale dlaczego po mnie nic nie widać? Dlaczego spodnie w rozmiarze który nosiłam miesiąc temu nie są nawet o odrobinę luźniejsze? Ona w dodatku je 1200 i mniej ćwiczy, a efekty widać ;( Ja czuję ten swój tłuszcz. On wręcz boli. Czuje jego każdy kilkogram na brzuchu, czuję wielką dupę, ogromne uda ciążą mi przy każdym kroku. Wydaje mi sie że jak idę każdy patrzy z myślą "boże, to powinno z domu nie wychodzić"

No ale kupić coś mimo wszystko mi się udało. Sukienka, koszulka, kapelusz, trochę kosmetyków ;)Koszulka <3 Czarna, luźna, a S ;)Sukienka. Mimo że mierzyłam niebieską, w końcu stwierdziłam że nie mam do niej butów, i wzięłam tą z brzoskwiniowym ;) Cały fason i rozmiar ten sam, co niebieska ;) (XS)No i standardowo, kosmetyki musiały być ;) Krem do rąk, do stóp i szampon do włosów (przeczytałam że za każdym razem powinno używać się innego więc zbieram, niedługo z każdej firmy będę mieć xD )

 Bilans:

smoothie morelowo-brzoskwiniowe

inka błonnik z mlekiem

jogurt naturalny pitny 500ml

smoothie bananowy z łyżeczka otrębów i wiórkami kokosowymiSmoothie bananowy, a w tle nowy kapelutek ;dMój dzisiejszy jogurt. Katie schodzi na dobrą drogę. Te jogurty i serki 0% które mam w domu wykorzystam, i kupuje takie o normalnej zawartości, bez chemii, konserwantów i zagęstników (w tym skład mi się bardzo spodobał: mleko pasteryzowane, żywe kultury bakterii jogurtowych, kultury bakterii probiotycznych Lactobacillus casei, koniec, żadnego zagęstnika, żadnych konserwantów czy ulepszaczy, a był pyszny, 2% tłuszczu) Możecie się przygotować na wpis o produktach light ;)

Trzymcie się :***

Bananowe biscotti z ananasami

Jestem w trakcie przenosin bloga, dlatego ostatnio mniej skupiam się na zamieszczaniu postów, a raczej na układaniu nowego Yummy & Tasty. Z resztą, oczywiście pochwalę się Wam, gdy skończę. A na razie propozycja ciasteczek na niedzielę.

BESKID SĄDECKI - Miejsce Magiczne

Ziemio piwnicańsko nopiykniejsy w świecie haftuwany kwietnom tęcom zielony gorsycie, spod kozuska dorni bijom źródoł serca do Poprodu siwego jak łocy dziewcęcia w warkoc pól jarcanych wplotos modre stązki na ramieniu gór kładzies biołych chmur łoktuski strojno dzwonka kwieciem, trześni korolami to jak młode dziopie pomykos z sarnami to jak staro babka grzejes ściyzek kości łocy chołp kryjes gontami - wypatrujes gości; przed wychodem słonka śpiywos z rannem ptoskiem jak wiecór dzień kono gasis w wodzie blaski staleś równo piykno, cy wiosno rozkwito cy lato urodne drzymie w kłoskach zyta cy jesień łogniska poli nad bukami zima łokienecka stroi paprociami; zasiołaś sie w sercu, przysłoniułaś łocy w usy wlołaś posum lasów na ubocy choćby mie los stela wyrwoł z korzeniami to ptoskiem tęskności - wróce sie z chmurami."Śladem Serdecznym" - Wanda Łomnicka - DulakZawsze kiedy za Barcicami wjeżdżamy między góry, a przed Rytrem po lewej majestatycznie spogląda na nas Makowica, Sev cytuje dwa pierwsze wersy tego wiersza.

Dwa pierwsze bo więcej niestety nie umie i by umiał na razie się nie zapowiada...ale gdzieś tam na drodze nr 87 przekraczamy tą magiczną granice.Granice między szarą codziennością, a  tymi miejscami w które chce się wracać wciąż i wciąż... tam gdzie jest nam dobrze.W 2010 r wróciliśmy tam z radością. Nawet nie było problemów ze wstaniem o 04.30.Ktoś zapyta po co wstawać nad ranem skoro do Piwnicznej raptem 100 km z małym haczkiem ? A no po to, by "przelecieć" przez Nowy Sącz przed porannym szczytem, a śniadanie (sałatkę z gyrosem) skonsumować na ławce nad Popradem. ku małemu zdziwieniu dwóch wędkarzy popijających Harnasia.Zdjęcie powyżej to miejsce konsumpcji śniadania. (Niestety, zostało zrobione późnym popołudniem w innych okolicznościach)

Zdjęcia sałatki -  nie mamy :)Mamy za to duży komfort, ponieważ posiadamy rodzinę w Piwnicznej Zdrój, więc po primo zawsze jest jakiś pretekst aby tam pojechać, a secundo mamy taką swoją bazę wypadową w której możemy zostawić np. samochód.Plan był prosty i dwudniowy. Autkiem do Piwnicznej, a potem Busem do Rytra, na Cyrlę, na Hale Łabowską.. a potem zobaczymy...W Rytrze wstąpiliśmy na zamek, byliśmy na nim już kilkakrotnie ale jak już się jest to dlaczego nie zajrzeć. Poniżej ruiny zamku i prace zabezpieczające. (chyba) :) Powyżej widok z ruin zamku w kierunku wsi. Trochę zasapaliśmy się w drodze na zamek, ale jak to wiadomo, źle idzie się do pierwszego zmęczenia. Potem nogi same nas niosły.Z Rytra na Cyrle idzie się "czerwonym szlakiem." Jest to główny szlak beskidzki. Zaczyna się w Ustroniu Śląskim, a kończy w Wołosatem - albo odwrotnie -  jak kto woli.  między Rytrem, a Cyrlą Mieliśmy przyjemność w 2007 roku przejść się trochę dłużej "czerwonym szlakiem" z Rytra na Folusz (Beskid Niski) i zajęło nam to cztery dni - wspominamy go bardzo miło, ale to inna historia. Spotkaliśmy wtedy trzy dziewczyny z Beskidu żywieckiego które szły do końca tzn do Wołosatego. Z tego co pamiętamy jedna z nich miała jakiś uraz kolana i lekarz w Krynicy kazał jej wracać do domu, jednak poszły dalej...Ciekawe co z nimi ? :)No i zaniosły nas te nogi na tą Cyrlę, na to małe, ale za to jak przytulne schronisko. Małe schronisko.... i tu pierwsze zaskoczenie.O ile Schronisko Cyrla w 2007 roku wyglądała tak jak poniżej.To w zeszłym roku, przywitała nas tak.Mamy więc kolejny pretekst by wybrać się tam ponownie. W chwili gdy siedzieliśmy tam, popijali Kasztelana i  z niecierpliwością oczekiwali na "Naleśniki z Bajerami" w dobudowanej części trwały intensywne prace budowlane. Kasztelan, a potem Grybowskie, smakowały nam baaardzoooo...Jak bardzo? To może przedstawimy za załączonym poniżej obrazku nadgryzionych  "Naleśników z Bajerami" Schronisko na Cyrli prowadzą podobno ludzie, którzy prowadzili wcześniej Schronisko na Hali Łabowskiej - jak widać Cyrli to służy...Hali Łabowskiej mniej... ale o tym za chwilę. Posiedzieliśmy, poleżeli na ławeczkach trochę i poszliśmy dalej pasmem Jaworzyny...Domek na fotce powyżej.  Raj na ziemi?Nocowaliśmy na Hali Łabowskiej, którą darzymy wielkim sentymentem. Schronisko PTTK z bardzo fajnym widokiem. Jednak "łabowska" tym razem lekko nas rozczarowała.Po pierwsze ceny... Uważamy że za wysokie. Rozumiemy że góry, że trzeba to wszystko przywieźć, ale produkty z "Biedronki" w kosmicznych cenach... hmmm, albo piwo Grybowskie, 6 albo 7 zł... w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy browarze w Grybowie i kupili sobie zgrzewkę po 1,90 zł sztuka...może lepiej zejść troszkę z ceny i sprzedać więcej?? Po drugie "otoczenie" schroniska ... Trochę brudno, puszki, śmieci przy miejscu ogniskowym, wokół schroniska trawy po pas...Kilka lat wcześniej były tam kwiatki czyściutko i w ogóle ach, och, ech...może do dziś się zmieniło..??? Miejmy nadzieje...Na którymś internetowym forum poświęconym Beskidom, czytaliśmy że kilka lat temu na Łabowskiej zmienili się właściciele (a może  ajenci), wcześniejsi odeszli, ale klimat zabrali razem z sobą...Ale dajmy już spokój narzekaniom... w sumie to gorzej bywało (w innych górach)  -  a chwaliliśmy :)Łabowska to Łabowska, dla nas miejsce magiczne :)Schronisko niewiele się zmieniło od lat 70 -tych XX wieku. Ma ten sam stary urok PRL-owskich schronisk, gdy po górach  chodziło wiele, wiele więcej osób...Podobne jest do Prehyby i do tego na Turbaczu. Troszkę nas chłód na zewnątrz przenikał, ale posiedzieliśmy trochę na polanie, posączyli trochę piwka i wcześniej poszliśmy spać, raz że lekko zmęczeni, a dwa że w planie były zdjęcia wschodu słońca, na który to mieliśmy widok... i w sumie to nam te widoki wszystko zrekompensowały. :)Pobudka o 04:00 i migawki poszły w ruch, a nam serducha jakby szybciej biły Jednak co dobre szybko się kończy. Zjedliśmy śniadanie i postanowiliśmy że jednak nie zejdziemy do Krynicy tylko wrócimy kawałeczek i niebieskim szlakiem zejdziemy do Łomnicy, a z niej górami do Piwnicznej.Do Krynicy z Łabowskiej już kiedyś szliśmy, więc padło na Łomnice. Okazało się że był to najlepszy wybór tamtego dnia...Widoki niesamowite, a i Tatry odkryły się pięknie...Jeszcze tylko kawka... szkoda że w kubku po zupie...w "normalnym" smakowała by lepiej... :) Po 10 minutach marszu, odpoczynek... dość długi... :)    Z tego siedzenia zgłodnieliśmy trochę i pomalutku zeszliśmy do Łomnicy, po drodze spotkaliśmy taki oto wodospadzik, chyba jest on na potoku Łomnica   ale głowy nie damy...Po zaopatrzeniu się kiełbase i piwo,   z Łomnicy udaliśmy się na wzgórze Bucznik, celem  kolejnego odpoczynku.A oto i Bucznik i widoki z niego.Oj posiedzieliśmy tam, posiedzieli, no ale ileż można. Pomalutku zeszliśmy do Piwnicznej i juz się jakoś smutno robiło że się do końca zbliżamy.. Ale "Coś się kończy, coś się zaczyna..." Aga koniecznie musiała obfotografować drewniane chaty.jak i samą PiwnicznąPowyżej źdródło piwniczanki.. ale nie tej butelkowej. Ta tryskająca jest pyszna, lekko słona i zalatuje zgniłymi jajkami... ale naprawde pychota :)Tak to nam zleciały dwa dni gdzieś w 2010 r. A ostatnio wspomnienia, strasznie o sobie przypominały...Nosi nas strasznie... Chyba Beskid woła...Pozdrawiamy

BIELENDA masełko do ust soczysta malina

Witajcie :) 

Dzisiejszy wpis będzie o pewnym maleństwie, które oferuje nam firma BIELENDA. 

Mowa tutaj o:

OD PRODUCENTA:

Masełko do ust Bielendy skutecznie pielęgnuje i regeneruje delikatny naskórek ust, likwidując uczucie spierzchnięcia, ściągnięcia i suchości. Zawartość intensywnie regenerujących i odżywczych składników jak: masło karite, masło kakaowe i wit. E, sprawia, że skóra ust szybko się odnowi, odzyska miękkość i zdrowy wygląd.

Dostępne w 3 wersjach zapachowych:

- zmysłowa wiśnia,

- troskliwa brzoskwinia,

- soczysta malina

SKŁAD:

CENA: około 7 zł

POJEMNOŚĆ: 15 g

OPINIA: 

- kosmetyk bardziej przypomina tłusta wazelinę a niżeli masełko do ust

- konsystencja jest zbita i twarda, jednak nie sprawia to problemu w wydobywaniu produktu

- produkt ma bardzo ładny zapach- malinki, malinki, malinki :) 

- masełko fajnie natłuszcza usta

- masełko chroni usta przed czynnikami atmosferycznymi

- produkt delikatnie nabłyszcza usta, nie nadaje jednak żadnego koloru 

- minusem (jak dla mnie) jest opakowanie, które nie jest zbyt higieniczne, ponieważ musimy w nim "grzebać" aby wydobyć produkt 

- zapach produktu jest bardzo na plus, piękna malinka 

Masełko bardzo fajnie się sprawdza i jest jak najbardziej godne polecenia. Fajnie nawilża, a do tego bardzo ładnie pachnie. 

Jego cena też nie jest zbyt wyniosła.

A jak u Was z masełkami do ust? Jak sprawdził się u Was ten z Bielendy, jeśli stosowałyście oczywiście? :) 

Pozdrawiam serdecznie :*

Balsam oliwkowy do ciała Isana

Witajcie po dłuższej przerwie, ale w każdym calu staram się napawać wakacjami :) W najbliższym czasie pojawi się kilka recenzji fajnych produktów oraz lipcowych ogggrrrooommnnyych zakupów :D Zapraszam do krótkiej recenzji, ach i przepraszam za kiepskie zdjęcia, ale mój Galaxy coś ostatnio kiepsko się sprawuje ;/ Pozdrawiam i całuje :* :)

Cena: 7,99 zł na promocji w

Rossmann'ie, zaś w regularnej cenie kosztuje 9,99 zł

Pojemność: 500 ml

Opis producenta: Intensywna

pielęgnacja suchej skóry z oliwą z oliwek i masłem shea. Witamina

E i gliceryna zachowują skórę właściwie nawilżoną, pH

przyjazne dla skóry. Testowany dermatologicznie.

Skład: Skład:

Aqua, Glycine Soja Oil, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate

Citrate, Caprylic/Capric Triglyceride, Butyrospermum Parkii Butter,

Glyceryl Stearate, Ethylhexyl Stearate, Olea Europea Oil, Tocopheryl

Acetate, Carbomer, Parfum, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol,

Methylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Butylparaben, Coumarin,

Geraniol, Butylphenyl, Methylpropional, Linalool, Citronellol, Hexyl

Cinnamal, Limonene, Alpha-Isomethyl Ionone.

Zapach: Eee... spodziewałam się

ładnego (znośnego zapachu) tak jak np. ma Ziaja w swojej serii

oliwkowej, ale niestety trochę się rozczarowałam. Szału nie ma,

ale tragedi też nie. Zapach idzie znieść, ale jest tak chemiczny,

momentami duszący, ale na szczęście nie czuje go na ciele.

Konsystencja: Na szczęście całkiem

przyzwoita, dobrze rozsmarowuje, szybko wchłania, nie pozostawia

tłustego filmu. Po wysmarowaniu ciało nabiera ładnego połysku.

Moja opinia: Kupiłam to masło

skuszona promocją w Rossmann'ie w połowie lutego. Naszła mnie

ochota na testowanie nowych mazideł, dlatego go kupiłam. Niestety

zapach zrobił na mnie niemiłe pierwsze wrażenie, ale później

konsystencja i działanie zupełnie to załagodziły. Kurcze... jest

to jeden z lepszych balsamów jaki używałam. Fajnie nawilża nawet

do 2 dni. Nadaje skórze piękny, naturalny połysk i delikatność.

Może i zapach odstrasza, ale reszta jest całkiem spoko. Przede

wszystkim ze względu na swoją pojemność jest wydajny i to jego

kolejny plus. Choć lubię testować mazidełka i mam już ich spory

zapas to z pewnością do tego, jak i innych wersji zapachowych wrócę

:)

Czy kupie ponownie? Tak, z pewnością

wypróbuje inne warianty zapachowe :)

A Wy je testowałyście? Chętnie

poczytam jakie Wy balsamy polecacie :)

Akcja Maliny

O tak tak tak !!!! Akcja Maliny- moja pierwsza akcja w jakiej wezmę udział :-)

Naprawdę przyda się zwłaszcza jeśli chodzi o dłonie bo nie umiem sobie z nimi poradzić, a dodatkowa mobilizacja na pewno mnie wesprze :-)

A oto zasady akcji:

5 dni z Vitalią po raz kolejny.

No i stało się tadam ! Kolejne 1,7 kg w dół ! :-] A dzięki czemu? Dzięki diecie. Tak jak ostatnio pisałam jestem na IGpro. I wiecie co... Tak jak ostatnio- na razie jestem zadowolona :-) fakt, że jestem napalona i najchętniej zrzucałabym 5 kg tygodniowo.... Jednak wiem, że nawet jeśli się da to jest to cholernie niezdrowe. A mi zależy jednak bardziej na trwałych efektach niż na natychmiastowych. Marzę o lekkim lecie i wierzę, że uda mi się to być może dzięki tej diecie. 

Moje spostrzeżenia? Czuję się dobrze- nie będę kłamała, że nie brak mi niektórych rzeczy bo łasuch ze mnie straszny i nie pogardziłabym McFlurry które kocham :-) Mimo to nie mam poczucia, że jem jakieś totalnie niekolorowe i bezsmakowe papki. Jedzenie jest smaczne i różnorodne.Jednak czuję energię, czuję że jestem taka hmmm silna?Dzięki różnorodności i dzięki temu, że jem co trzy godziny praktycznie nie odczuwam głodu. Ciężko mi jest co prawda dbać na 100% o tę systematyczność, ale staram się i jako tako mi wychodzi. Za każdym razem kiedy pomijam posiłek dość intensywnie to odczuwam.Na razie to tyle. Ale to chyba dla mnie najważniejsze- chudnąć i nie czuć głodu. I wiecie co... Bardzo podoba mi się to, że liczę punkty a nie kalorie i inne wartości odżywcze- to naprawdę ułatwia sprawę i nie przeraża mnie aż tak bardzo jak kcal ;-)Z dalszymi wnioskami czekam na razie bo u mnie pierwszy tydzień to zawsze euforia, później zaczynają się schody :-p Czekajcie niecierpliwe hehe.Podzielę się jednak tym co mniej więcej jadłam :-) 

-Bułka grahamka-Niskosłodzone dżemy-kapustę kiszoną-sałatkę owocową-kaszę jaglaną-różne owoce typu kiwi, grapefruit i inne-awokado-kurczak-jogurty-grzyby-ryby

i wiele wiele innych produktów :-) Ułożonych oczywiście w zgrabny i ciekawy jadłospisik :-)

A ja znowu kombinuję...

Odkąd postanowiłam wydobywać skręt zaczęłam testować różne polecane (przez kręconowłose) żele do włosów.Pierwszym moim żelem była "męska", pomarańczowa Isana. Spisała się świetnie dla mnie, osoby zupełnie nie doświadczonej w ugniataniu loczków. Nie oblepiała, miała fajną konsystencję i można jej użyć naprawdę sporo, a włosy nadal są miękkie i sprężyste. Minusikiem jest trwałość - po kilku godzinach zostawały tylko niewielkie falki. Niedługo kupię kolejną tubkę, gdy tylko wykończę moje dwa obecne (o których napiszę za chwilkę).

Kolejnym jest niebieski żel Bielendy - Graffiti. Na opakowaniu napisane jest, że jest on MOCNY. Tutaj się nie zgodzę. Jest dość rzadki, ma granulki (które znikają po roztarciu w dłoniach), odżywkę, witaminę E oraz prowitaminę B5. Używam go, gdy włosy mi się rozprostują - czyli do poprawek. Nie polecam rozcierania go w wilgotnych dłoniach, gdyż robią się z niego nieestetyczne frędzelki. Nie skleja włosów, nabłyszcza je. Spisuje się także do wygładzania włosów na długości (na przykład niesfornych bejbików tudzież włosków o różnej długości).

Ostatnim żelem testowanym do tej pory jest mrożący żel Joanny. Jest najmocniejszym żelem, którego używałam. Jest najlepszy na mokre/wilgotne włosy. Mieszam go na dłoni z odżywką lub glutkiem lnianym, ugniatam włosy i robię plopping. Jeśli użyję zbyt dużo włosy są szorstkie, tępe i nieziemsko sklejone. Ugniatanie i para wodna nie pomagają.

Podsumowując, każdy z tych żeli ma (jak dla mnie) inne zadanie i sposób stosowania. Trzeba wyczuć własne włosy i sprawdzać, ile żelu nam potrzeba żeby nie zrobić sobie kuku i efektu matowych, zniszczonych włosów.

Jeśli macie jakichś swoich faworytów (bezalkoholowych :D) to piszcie, ja nadal szukam tego idealnego.

Akcja depilacja...

Lato to czas kiedy najczęściej sięgamy po różne metody depilacji. Dlatego też, chcąc zachwycić gładkimi nogami, zdecydowałam się na zakup Cukrowego wosku do depilacji z DAX Cosmetics.10 woskowych plastrów kosztowało mnie 10 zł, więc całkiem przyzwoicie.

Według opisu producenta, plastry te powinny usuwać nawet krótkie włoski.Sposób użycia:

Dla dziewczyn które jeszcze nie miały do czynienia z takimi plastrami wyjaśnię tylko, że plastry z woskiem należy ogrzać w dłoniach lub na grzejniku (w zimie), po czym rozkładamy plaster na dwie części - obie możemy wykorzystać i przyklejamy do skóry. Przykładamy plaster zgodnie z kierunkiem rośnięcia włosków i energicznie odrywamy w kierunku przeciwnym do ich wzrostu.

Przed zabiegiem możemy użyć talku kosmetycznego, co zwiększy skuteczność depilacji.

Wosk zmywamy oliwką kosmetyczną - opakowanie zawiera również 3 chusteczki nasączone oliwką. Nie używamy do tego wody, mydła, ani żadnych gąbek. Ciepłej wody możemy użyć dopiero po zastosowaniu oliwki, nie używamy natomiast kremu, skóra musi sama "dojść" do siebie.Moje wrażenia:Muszę przyznać, że pierwsze zetknięcie z zapachem tego wosku było bardzo przyjemne. Wosk ma zapach cukrowo-miodowy.Niestety szybko się przekonałam, że po dłuższym czasie stosowania zmienia się z przyjemnego na mdły... Ciężko mi było wąchać te słodkości....

Co do skuteczności...To moje pierwsze zetknięcie z tego typu produktem, zatem spodziewałam się, że po przyklejeniu plastra do nogi (niczym w filmach) będę miała trudność z odklejeniem go. Na pewno znacie te sceny, gdy kobiety krzyczą przy odrywaniu plastrów:P Cóż...strach ma wielkie oczy, tyle, że ja takiego uczucia i idealnej depilacji przy nich nie doświadczyłam. Plastry wyrywają pojedyncze włoski, dużo jednak zostawiają, trzeba je przyklejać kilkakrotnie w danym miejscu. Na szczęście jeden plaster możemy używać wielokrotnie. Niestety, szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie idealnej depilacji całych nóg za pomocą tego sposobu. To by chyba zajęło wieki.

Przekonana, że pewnie zbyt słabo nagrzewam wosk robiłam jeszcze kilka podejść z plastrami, niestety z podobnym skutkiem. Jeśli szukacie czegoś szybkiego i naprawdę skutecznego, to upierałabym się czy będzie to metoda dla Was...

Po depilacji skóra się klei, więc trzeba usunąć resztki wosku chusteczkami lub samą oliwką. Z tym na szczęście nie miałam problemu.Dajcie znać, czy używałyście takich plastrów. Czy jest jakiś sposób by naprawdę zadziałały? Wszelkie uwagi mile widziane:)