piątek, 2 października 2015

Fluidy / Chanel Perfection Lumiere

   

  

 Ciężka i długa droga do idealnego podkładu,czy znalazłam taki? Jeszcze nie wiem, mam na liście "must have" jeszcze parę produktów do przetestowania i może wtedy się wypowiem . Chociaż,mam dwa albo trzy, którym bym dała 5+ ale nie szóstkę. Każda cera jest inna,tak więc, ten sam fluid u danej osoby  będzie wyglądał inaczej. Staram się kupować fluidy matujące, średnio/mocno kryjące - bo takie lubię. Rozświetlająco-nawilżające zazwyczaj wyglądają u mnie tak jakbym się posmarowała wazeliną, no cóż moja mieszana cera jest bardzo ale to bardzo kapryśna( nawet nie wiecie jak !)

Bardzo wybrzydza, dużo produktów jej nie pasuje, co skutkuje wiadomo czym. Preferuję fluidy z wyższej półki, także  rzadko kupuję je spontanicznie - zazwyczaj trochę poczytam opinię, przeanalizuję kolory - wbrew pozorom wcale nie tak łatwo dostać podkład idealnie dopasowany do naszego odcienia skóry a niestety czasami mam odczucia,że jestem bardziej poinformowana niż Panie ekspedientki w Sephorze czy Douglasie.  A teraz  po wstępie przejdźmy do konkretów.

Na pierwszy ogień :

Chanel Perfection Lumiere Long-Wear Flawless Fluid Make-up

Odcień 10 Beige - najjaśniejszy

Ten podkład akurat jest z tych rozświetlających - tak dałam się skusić. Ale nie do końca żałuję bo tak naprawdę rozświetlenia w nim jest mało, wręcz bym powiedziała,że w ogóle. Podkład nakłada się łatwo, pod  warunkiem,że nałożyliśmy krem nawilżający.  Ładnie stapia się ze skórą,chociaż najjaśniejszy odcień i tak jest delikatnie dla mnie za ciemny, no cóż. Rozjaśniam go później pudrem prasowanym.  Nie robi efektu maski,nie jest ciężki. Trzyma się na buzi dość długo ale wymaga jednak poprawki w ciągu dnia. Mam wrażenie,że delikatnie ciemnieje na buzi, odcień 10 wpada w żółć.  Bardzo bladolice,raczej nie znajdą swojego odcienia.

Jak to Chanel buteleczka jest bardzo praktyczna, solidna, ciężka, pompka idealna, nie zacina się.

Myślę,że osoby z każdym rodzajem cery mogą go wypróbować a jak będzie się sprawdzał - tego nie wie nikt.

Cena: 225 zł / 30 ml

 

Znalazłyście już swój idealny podkład?

Filary Ziemi - Ken Follett

źródło obrazka: KLIK

Dopiero od

niedawna odkryłam jaką świetną rozrywką jest czytanie książek

historycznych. Wcześniej nie mogłam nawet o nich słuchać, sama

nie wiem co było przyczyną mojej awersji, ale w każdym razie była

i już. Szczególnie do okresu średniowiecza. Z czasem z historią

miałam coraz więcej do czynienia, aż w końcu zainteresowałam się

bardziej tym tematem i okazało się, że nie taki diabeł straszny

jak go malują i coraz więcej czasu spędzam na szukaniu kolejnych

tytułów, które zainteresują mnie swoją tematyką. Pewnego dnia

udało mi się pożyczyć bardzo grubą i pasjonującą lekturę od

znajomej. Na początku nie chciała mi jej dostarczyć na spotkanie,

bo stwierdziła, że nie będzie takiej klingi taśtać (swoją drogą

osiemset stron oprawione w twardą oprawę to dość duży ciężar),

ale w końcu ją ubłagałam i w taki sposób w moje łapy trafiła

jedna z lepszych powieści, które miałam okazję przeczytać, mowa

tutaj o „Filarach Ziemi" Kena Folletta.

Właściwie trudno

w kilku zdaniach opisać o czym są „Filary Ziemi", bo liczba

wątków i stron jest niemożliwa do opowiedzenia w wielkim skrócie.

Mamy tutaj wszystko, tylko kilkaset lat wstecz. Miłość, seks,

przemoc, śmierć oraz inne ludzkie uczucia i perypetie z którymi

zmagać się trzeba do dnia dzisiejszego. Właściwie cała akcja

kręci się w Kingsbrigde, miejscu, gdzie przybywa Tom Budowniczy

wraz ze swoją kochanką Ellen, jej synem Jackiem oraz dziećmi Toma,

Alfredem i Marthą. Dorosły mężczyzna od dłuższego czasu

poszukuję budowy, gdzie mógłby pracować na chleb dla swojej

rodziny. Przeor Kingsbridge, Phillip, ma jednak dla niego złą

wiadomość. Nie ma tutaj czego budować, a zresztą i tak nie ma n

to pieniędzy. Gromada zawiedzionych osób postanawia nocować u

mnichów. Ich cierpienie na szczęście szybko dobiegnie końca, bo w

nocy wybucha pożar, który doszczętnie spala katedrę, a przecież

trzeba budować kolejną; i właśnie to zajęcie przypada Tomowi.

W międzyczasie

piękna córka hrabiego Bartholomewa, Aliena odrzuca zaręczyny lorda

Williama Hamleigha. Jest to bardzo śmiały krok w tamtych czasach,

który nie poskąpi dziewczynie problemów prawie do końca życia,

bowiem cała rodzina Hamleigh zaprzysięga zemstę, która będzie

trwać kilkadziesiąt lat. Natomiast mnisi znajdują w lesie

porzucone na śmierć głodową niemowlę. Postanawiają nazwać je

Jonathan, czyli „dar od Boga" i wychowywać na jednego z nich.

Tak w prosty

sposób zarysowałam kilka niepowtarzalnych postaci i kilka wątków

z miliona. Żałuję, że nie mam tak ogromnego talentu jak pan

Follett, który wprost w fenomenalny sposób opisał wszystkie

elementy w „Filarach Ziemi". Najlepszą śmietanką z wszystkiego

byli bohaterowie, którzy żyli własnym życiem, mieli określone

cechy charakteru, niepowtarzalny wygląd, a także każdy myślał w

swój osobisty, pasujący do intelektu i temperamentu sposób. Autor

nienagannie potrafił się wczuć w mężnego rycerza, głodującą

osobę, gwałcącą kobietę, a nawet kilkuletnią dziewczynkę. Po

drugie całą scenerię udało mi się wyobrazić, a opisane

wydarzenia oglądałam w mojej głowie jak niezwykle ciekawy film.

Słownictwo w książce jest bogate, ale jednocześnie dość

współczesne, aby można było odebrać lekturę w sposób

przyjemny. Zdania są spójne, a całość, mimo ogromnej ilości

wątków mi akcji, jest prosta w odbiorze. Długość „Filarów

Ziemi" nie ma żadnego związku w stosunku do akcji, bo w każdym

momencie jest tak samo ciekawie. Przy końcowych scenach, wydarzenia

nie ciekną jak krew z nosa, ale wszystko się tutaj wyjaśnia. Nie

ma żadnych spowolnień, widać, że autor nie chciał pisać po to,

aby powieść była najdłuższa jak to możliwe, ale ze zwykłej

potrzeby artystycznej.

„Filary Ziemi"

to dzieło, które z pewnością zajmie Was na wiele wieczorów i nie

pozwoli pójść spać o planowanej porze, bo będzie „jeszcze do

końca rozdziału". Panorama niezwykłych zdarzeń, bohaterów i

miejsc na długo pozostanie mi w pamięci. Polecam każdemu

fanatykowi historii! :)

numer recenzji: 25, tytuł orygianłu: The Pillars of the Earth, wydawnictwo: Albatros, moja ocena: 10/10

Sama przymierzam się do oglądania serialu na podstawie powieści. Zaciekawieni mają poniżej zwiastun. :)

FEMI, Cocoa Samba Olejek słoneczny

Sezamum

Indicum Oil, Cocos Nucifera Oil, Theobroma Cacao Butter, Eleis Guineensis Oil,

Tocopherol, Vanilla Planifolia Extract, Cananga Odorata Oil, Pelargonium

Graveolens Oil, Lecithin, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Hydrogenated Palm Glicerides

Citrate, Benzyl Benzoate, Benzyl Slicylate, Farnesol, Citral, Citronellol, Geraniol,

Linalool

Kalendarzowe lato pożegnało się z nami zaledwie kilka dni

temu, a już słyszę tęskne westchnienia za wakacjami. Ja też dołączam do grupy

nieco zasmuconych nieubłaganie nadchodzącą jesienią. Na szczęście, jesień na

razie pokazuje swoją piękną stronę - oprószyła złotem, fioletem i purpurą

drzewa. Temperatura wciągu dnia szybuje powyżej dwudziestu kresek, słońce mocno

świeci na czystym, lazurowym niebie. I tylko zimny, przeszywający wiatr psuje

ten uroczy pejzaż.

Czy jest ktoś, kto chciałby wrócić wspomnieniami do upalnych dni? A może jest

ktoś, kogo złota polska jesień wcale nie przekonuje? Jeśli tak, to mam dla Was

coś fajnego! :)

Olejek słoneczny Cocoa Samba od FEMI – brzmi wakacyjnie,

prawda? :)

Olejek, trochę przypominający miód, przeniesie Was do

najpiękniejszych dni lata. Jego zapach jest ciepły, z lekko orientalną nutą,

delikatnie doprawiony olejkiem kokosowym i masłem kakaowym. Trzyma się bardzo

blisko skóry, jest miły i nieduszący. 

Cocoa Samba nie ma klarownej konsystencji, występują w nim grudki oleju shea

(jest to naturalny proces krystalizacji), które mogą zatykać rureczkę od

pompki. Dlatego przed użyciem najlepiej podgrzać go odrobinę. 

Ma piękny, złoto-pomarańczowy kolor. Otrzymałam informację, że jego sprawcą

jest olej z miąższu olejowca gwinejskiego, bogatego w tokoferole, tokotrienole

i związki karotenowe. 

Aplikacja jest przyjemna. :) 

Olejek bardzo łatwo

rozsmarowuje się na skórze, a jego sympatyczny aromat wprawia w pozytywny

nastrój. ;)  Nałożony cienką warstwą, wchłania

się dość szybko i nie pozostawia tłustego filmu. Nie musimy również martwić się

o zabrudzenie ubrania pomarańczowymi plamami!

Skóra po użyciu Cocoa Samba jest baaardzo, bardzo przyjemna. Dzięki zawartości

witaminy E jest bardzo dobrze nawilżona. Poza tym, olejek pięknie ją rozpromienia

– dzisiaj, przy bardzo słonecznej pogodzie, skóra pobłyskuje subtelnym

blaskiem.  Jest aksamitna w dotyku,

niesamowicie miękka. Bazą olejku są trzy oleje: sezamowy, kokosowy i palmowy,

które przenikają w głąb skóry. W składzie można znaleźć też antyoksydanty –

witaminę A i witaminę E.

Cocoa Samba nie spowodował żadnych podrażnień skóry, ani żadnych reakcji

alergicznych.

Co ciekawe, jak pisze producent, olejek można również stosować do opalania, biorąc

pod uwagę swoją tolerancję na słońce.

Nie jestem fanką zbyt wielką miłośniczką olejów i oliwek do

ciała. Dość mocno irytuje mnie pozostający na skórze, często na dłuuuugie

godziny, tłusty film, który radośnie brudzi całe otoczenie. ;) Na szczęście olejek

od Femi nie ma takiego efektu i za to mu pięknie dziękuję! ;) W dodatku, słoneczny

olejek Coca Samba całkowicie spełnia swoje zadania. Zarówno te kosmetyczne, jak

i te natury duchowej ;), bo naprawdę przywołuje wspomnienie lata.

Dobry skład, świetne działanie, uroczy zapach – można chcieć więcej? ;)

Femi, Maseczka na ciało Piękna Wenus

 (foto:  sklep.femi.pl)

ROSA CENTIFOLIA WATER, THEOBROMA CACAO EXTRACT, OLEA EUROPAEA OIL, GLYCERIN, GLYCERYL STEARATE, LYCIUM BARBARUM FRUIT EXTRACT ,BUXUS CHINENSIS OIL, D- PANTHENOL, CETYL ALCOHOL, SODIUM CITRATE* ,HYDROLYSED MILK PROTEIN, XANTHAN GUM*, CYAMOPSIS TETRAGONOLOBA, MAGNESIUM STEARATE, GLYCERYL STEARATE CITRATE, MANGIFERA INDICA EXTRACT,  TOCOPHEROL, PARFUM, CANAGA ODORATA OIL, TURMERONE, BRASSICA CAMPESTRIS STEROLS, ALLANTOIN ASCORBYL PALMITATE ,HYDROGENATED PALM GLYCERIDES CITRATE                         

FEMI, to polski producent ekskluzywnych, ekologicznych kosmetyków. W produktach można odnaleźć naturalne i nietoksyczne komponenty, które zostały uzyskane z roślin i minerałów pochodzących z najróżniejszych zakątków świata. Maseczka na ciało Piękna Wenus, to sympatyczny kosmetyk.  A dlaczego? :)

Ma gęstą, bardzo kremową konsystencję o beżowej barwie. Aplikacja jest bardzo przyjemna;  łatwo i równomiernie rozsmarowuje się na ciele. Wystarczy użyć naprawdę odrobinę, bo maseczka jest bardzo wydajna.

Wchłania się w mgnieniu oka! I dopiero wtedy pokazuje swoje największe walory. Skóra w zetknięciu z kosmetykiem staje się bardzo gładka, jak atłas. Jest tak niesamowicie miła w dotyku, że chcę ją głaskać bez końca. ;)

Maseczka nie pozostawia żadnego filmu. Skóra jest dobrze nawilżona, delikatnie napięta i pięknie rozświetlona (za sprawą olejku z kurkumy). Łagodzi też podrażnienia, koi (sprawdza się po depilacji), regeneruje i odżywia.

Wszystkie te pozytywne właściwości pozostają na skórze na dłużej, nie straszne im żele pod prysznic! :)

A w dodatku maseczka uroczo pachnie! Wyraźnie czuję ziarna kakaowca, ale całość tworzy nieco kadzidlaną kompozycję, która leciutko przysiada na skórze, fantastycznie z nią współgrając. Zapach jest wytworny, elegancki i nienaprzykrzający się, czuć go tylko po przystawieniu nosa, ale za to przez długi czas.  I choć nie jestem fanką kadzidełek, to zapach tej maseczki – ku mojemu totalnemu zaskoczeniu – dał się polubić. Zaprzyjaźniliśmy się. ;)

Maseczka nie spowodowała żadnych, nawet najmniejszych, reakcji alergicznych. Zero szczypania, zero swędzenia, zero pieczenia i zero krost.

Kosmetyk, choć jest maseczką, nie wymaga zmywania! ;) Ale polecam po aplikacji umyć ręce, bo przez przypadek zatarłam sobie oko i porządnie mnie szczypało. ;)

Co jeszcze ciekawego można znaleźć w maseczce? Jagody goi (bogate w antyoksydanty, zapobiegają starzeniu się skóry), proteiny mleka, olejek z jojoba i oliwek (odżywienie skóry), olejek ylang-ylang (mój ulubiony!), a cały kosmetyk został oparty na wodzie różanej.

Maseczka jest bardzo przyjemnym kosmetykiem, fantastycznym akcentem w codziennej pielęgnacji skóry. Szczerze polecam! :)

Wkrótce recenzja kremu pod oczy Optimum i różanej maseczki do twarzy. PS. Koniecznie zajrzyjcie do zakładki Rozdania na moim blogu! Czeka tam na Was niespodzianka od Prozerpine (Natural perfect's secret )! :)

Garnier czyli odzywczy balsam Intensywne Ujedrnianie

Bardzo lubię wszelkie mazidła do ciała - sprawiają, że czuję, że dbam o moją skórę i na moje szczęście mało balsamów, mleczek czy maseł nie sprawdza się u mnie. Dziś chcę Wam opowiedzieć o moim letnim hicie, bo właśnie latem kupiłam ten balsam - przy okazji w akcji Wielkie Letnie Testowanie zgarnęłam krem Hydra Adapt, ale o tym za jakiś czas ;)

Do kosmetyków Garnier mam sentyment i wiem, że nie zawodzą. Przyznam jednak szczerze, że do tej pory kiedy widziałam na opakowaniu informację, że balsam ma ujędrniać podchodziłam do tego mocno sceptycznie. Tutaj też się tego typu efektu nie spodziewałam, używałam go raz dziennie po kąpieli, zresztą czasami mi się zapominało.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy po około dwóch tygodniach takiego stosowania rzeczywiście zauważyłam różnicę! Skóra napięta, gładka, miła w dotyku - brzuszek zrobił się trochę mniejszy, bardziej "zbity". Nie wiem jak Wy, ale ja zaraz po nasmarowaniu ciała wskakiwałam pod kołdrę, ponieważ odczuwałam chłód.

Faktem jest, że w tym czasie piłam dużo wody oraz dwa razy w tygodniu chodziłam na spacer trwający około pół godziny, jednak mam wrażenie, że żółty Garnier odegrał tutaj zdecydowanie dużą rolę.

Dla mnie ten balsam zdecydowanie jest numerem jeden. Teraz także nie pójdzie w odstawkę, choć zaopatrzyłam się w treściwsze rzeczy ze względu na zbliżającą się zimę ( Perfecta masło wygładzające marcepanowe oraz masło The Body Shop Chocomania )

+ nawilża

+ ujędrnia

+ wygładza

- wysoka cena regularnaCena : ok 10 zł / 400 ml w promocji

A Wy? Miałyście do czynienia z tym balsamem? Jakie są Wasze wrażenia? :)

Ferieee! +zapowiedź

Wzięłam na uwagę Wasze komentarze oraz maile, i dlatego też

dzisiaj będzie o czymś innym, co nie jest związane z odchudzaniem. Tym

razem podzielę się z wami moimi uwagami związanymi z zapuszczaniem

włosów. Oczywiście nie jestem ekspertem i na początku zaznaczam, że

opisuję tu tylko moje doświadczenia.

Jeśli Cię ten temat nie interesuje, nie musisz czytać :)

Gdy przyszłam do gimnazjum moje włosy były tej długości:

Teraz jestem w trzeciej klasie, a moje włosy są nieco dłuższe od tych:

Pierwszą rzeczą, której nie robię - nie chodzę do fryzjera.

Rozdwojone końcówki obcinam sama. Zdecydowałam się na to z jednej

prostej przyczyny: Gdy pójdę do fryzjera i poproszę o podcięcie końcówek

o 1cm, to wyjdę bez 5cm, a tak sama obcinam ile chcę.

Wbrew

pozorom nie używam żadnej odżywki - chodź powinnam (czyste lenistwo).

Raz na jakiś czas nakładam maskę na włosy na 15 min i to mi wystarcza. 

Ważne

jest, żeby dobrać odpowiednie kosmetyki do pielęgnacji włosów, do ich

typu. Jeśli do włosów przetłuszczających się będziemy używać szamponu do

włosów tłustych, to na pewno nam nic to nie da. 

Od jakiegoś

czasu farbuję włosy szamponem (na 24, czy też 28 myć), ale farba

oczywiście nigdy nie schodzi. Teraz jestem w trakcie wypłukiwania tego z

moich włosów (będzie post z efektami) i zobaczymy - oby się udało, bo nie chcę rozjaśniać włosów, a chciałabym wrócić do jak naturalniejszego odcienia moich włosów. (I tak pewnie na wiosnę zmienię ich kolor :) - ale cóż, taka już jestem).

Nie laminuję włosów, ani nic w tym stylu, bo uważam, że szkoda je obiążać.

No i jeszcze kilka drobnostek:-ważne, aby uważać, żeby nasze włosy nie przygniatały uchwyty od torby, nie wchodziły w zamki błyskawiczne itp. -powinno

się spać w suchych włosach. Ja niestety śpię w mokrych, co nie jest

dobre, bo wtedy bardziej się trą o siebie i niszczą.-nie powinno się

myć ich codziennie - najlepiej co drugi dzień. I tutaj znów wtrącę, że

ja robię to codziennie, ale to w jaki tempie się przetłuszczają jest

straszne, a nie chciałabym ludzi na ulicy straszyć.

To chyba tyle na ten temat. Właściwie przedstawiłam tu swoje wady - co robię, czego nie powinnam :D

Pamiętajcie, że na kondycję Waszych włosów ma też wpływ dieta. Wiadomo na przykład, że włosy osoby, która pije dużo wody będą lepiej wyglądały, niż tej, która pije same gazowanie napoje.

Nie wiem, czy do piątku jeszcze coś napiszę, ale jeśli kibicujesz mi przy odchudzaniu, to zapraszam do wejścia na mój blog, właśnie w piątek.

Możecie do mnie pisać na dream.love.happiness.life@gmail.com - nie krępujcie się :)

I pamiętajcie, żeby dołączyć do moich obserwatorów, bo każda wasza aktywność tutaj, to dla mnie energia do dalszej pracy.

Farbowanie farbą roślinną Color&Soin

Po dość długiej nie obecności wracam do Was z efektami mojego farbowania roślinną farbą firmy Color&Soin. Święta minęły mi bardzo szybko a później całkowicie pochłonęła mnie praca i codzienność,która w ostatnim czasie stała się nadzwyczaj męcząca. Kwiecień jest zdecydowanie tragicznym miesiącem dla moich włosów. Przyznam się,że mam chwile zwątpienia dotyczące ich pielęgnacji. Zalewa mnie krew kiedy widzę dziewczyny,które zawzięcie katują swoje włosy rozjaśniaczami i ich włosy wyglądają świeżo,naturalnie i gładko,kiedy moje kłaczki mimo starannej pielęgnacji, olejów itp specyfików stawiają opór, kołtuniąc i rozdwajając się nie milosiernie ;( Czasem ręce opadają,ale nie poddaję się... Szukam ciągle rozwiązania moich problemów,czas pokaże z jakim efektem.

Spostrzeżenia na temat farbowania henną Khadi

Stwierdziłam,że henna,którą farbowałam ostatnio włosy zupełnie im nie służy. Nie wiem, może zwyczajnie moje włosy nie nadają się do takiego farbowania. Efekt końcowy hennowania nie podobał mi się. Włosy dziwnie się wypłukiwały, nie równo, poza tym odrost odróżniał się od reszty włosów. Niestety też zielony odcień pozostał ciągle na włosach,szczególnie na słońcu był zauważalny. Poza tym mam wrażenie,że na długości gdzie moje włosy były zniszczone i cieńsze farba ''wzięła'' bardziej i były ciemniejsze. Myślę,że za sprawą ziół nabawiłam się także tzw.sianka na głowie,które pokonywałam ze słabymi skutkami olejowaniem.

A teraz kilka słów o wyżej wspomnianej farbie.Postanowiłam wypróbować roślinną farbę do włosów Color&Soin w odcieniu miedziany blond 8c. Kupiłam ją w jednej z aptek w moim mieście (Dbam o Zdrowie cena: ok.25zł) 

Konsystencja farby jest dość rzadka,lekko galaretowata, jakby żelowa. Bardzo fajnie rozprowadza się na włosach. Nie spływa z włosów. Zapach...hmm dziwny ciężki do opisania, nie podobny do farb chemicznych,dość intensywny,ale nie drażniący. Farba dobrze się zmywa,nie zostają plamy, nie miałam problemów ze zmyciem jej z czoła,czy ręki tak jak przy Khadi ;) Farbę trzymałam na włosach 40 minut. No i z efektu końcowego jestem mega zadowolona. Kolor wyszedł idealny dokładnie taki jaki od dłuższego czasu mi się marzył. Włosy nie są przesuszone,wręcz przeciwnie są miękkie i puchate :)  Nie zauważyłam zwiększonego wypadania,więc jak dotąd same plusy. Skład też jest w miarę, na pewno ta farba jest mniejszym złem niż farby chemiczne.Zobaczymy jeszcze jak będzie się wypłukiwał kolor,ale akurat w tej kwestii nie spodziewam się cudów,bo wiem jak to jest z rudościami,ale już teraz wiem,że ta farba zagości na mojej głowie na dłużej. 

Kilka słów o farbie od producenta:

TRWAŁA FARBA DO WŁOSÓW  NA BAZIE EKSTRAKTÓW ROŚLINNYCHBez parabenów, amoniaku, rezorcyny i silikonu

Color & Soin - to trwała farba do

włosów, która już od pierwszego użycia barwi 100% siwych włosów, a

także chroni je i pielęgnuje. Została przetestowana w ramach kontroli

dermatologicznej. Produkt został opracowany z uwzględnieniem natury

włosów, minimalizuje podrażnienia skóry i ryzyko wystąpienia alergii.

Ponadto, dzięki białkom roślinnym i olejkom eterycznym, Color & Soin powoduje, że włosy błyszczą, są puszyste i miękkie.Opakowanie

Opakowanie zawiera:

butelkę farby do włosów z ekstraktami roślin o pojemności 60 ml

butelkę utrwalacza o pojemności 60 ml

saszetkę balsamu do włosów o pojemności 15 ml

parę rękawiczek ochronnych

ulotkę

Miedziany blond (8C): oleamina PEG-2. AQUA

PURIFICATA (woda destylowana). kokamid DEA. alkohol etylowy (ALkOHOL).

glikol propylenu. etanoloamina. kwas oleinowy. siarczan sodu.

TETRASODIUM EDTA. hydrolizowane białka roślinne (pszenica zwyczajna,

soja, kukurydza, owies zwyczajny).  izoaskorbinian sodu.

4-AMINO-2-HYDROksYTOLUEN. p-AMINOfENOL. p-fenylenodwuamina.

2-METYLo­rezorcyna 4-chlororezorcyna.

A Wam jak podobają się efekty farbowania? Miałyście już kiedyś okazję malować włosy farbą Color&Soin?