piątek, 4 września 2015

A ja znowu kombinuję...

Odkąd postanowiłam wydobywać skręt zaczęłam testować różne polecane (przez kręconowłose) żele do włosów.Pierwszym moim żelem była "męska", pomarańczowa Isana. Spisała się świetnie dla mnie, osoby zupełnie nie doświadczonej w ugniataniu loczków. Nie oblepiała, miała fajną konsystencję i można jej użyć naprawdę sporo, a włosy nadal są miękkie i sprężyste. Minusikiem jest trwałość - po kilku godzinach zostawały tylko niewielkie falki. Niedługo kupię kolejną tubkę, gdy tylko wykończę moje dwa obecne (o których napiszę za chwilkę).

Kolejnym jest niebieski żel Bielendy - Graffiti. Na opakowaniu napisane jest, że jest on MOCNY. Tutaj się nie zgodzę. Jest dość rzadki, ma granulki (które znikają po roztarciu w dłoniach), odżywkę, witaminę E oraz prowitaminę B5. Używam go, gdy włosy mi się rozprostują - czyli do poprawek. Nie polecam rozcierania go w wilgotnych dłoniach, gdyż robią się z niego nieestetyczne frędzelki. Nie skleja włosów, nabłyszcza je. Spisuje się także do wygładzania włosów na długości (na przykład niesfornych bejbików tudzież włosków o różnej długości).

Ostatnim żelem testowanym do tej pory jest mrożący żel Joanny. Jest najmocniejszym żelem, którego używałam. Jest najlepszy na mokre/wilgotne włosy. Mieszam go na dłoni z odżywką lub glutkiem lnianym, ugniatam włosy i robię plopping. Jeśli użyję zbyt dużo włosy są szorstkie, tępe i nieziemsko sklejone. Ugniatanie i para wodna nie pomagają.

Podsumowując, każdy z tych żeli ma (jak dla mnie) inne zadanie i sposób stosowania. Trzeba wyczuć własne włosy i sprawdzać, ile żelu nam potrzeba żeby nie zrobić sobie kuku i efektu matowych, zniszczonych włosów.

Jeśli macie jakichś swoich faworytów (bezalkoholowych :D) to piszcie, ja nadal szukam tego idealnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz